top of page
  • Black Facebook Icon
  • Black YouTube Icon
  • Black Instagram Icon

Krótka historia o próbie czasu

  • Zdjęcie autora: Amelia Makówka
    Amelia Makówka
  • 6 mar 2017
  • 3 minut(y) czytania

Natchniona ostatnim miesiącem spacerów z westiczkiem stwierdzam, że czasami trzeba pochwalić się postępami. Postępami w umiejętnościach, które wydają się absolutną podstawą każdego "ogarniętego" burka. Ale nie zawsze jest tak, że umiejętności "postawowe=najłatwiejsze". W naszym przypadku było wręcz przeciwnie. Odwołanie - dla mnie absolutna podstawa. Podstawa do współpracy, bezpieczeńśtwa, podstawa ogarnięcia mózgowego. Dla westa najbardziej abstrakcyjna i bezsensowna rzecz jaką człowiek był w stanie ubzdurać sobie w swojej ludzkiej głowie. To była bardzo długa przygoda, pełna wzlotów i upadków i nigdy nie czułam się na siłach żeby opisać naszą drogę jako zamkniętą, ale tym razem mogę odpalać fajerwerki... - jest pięknie! Myślę że nasz przełom był dość nieszablonowy więc tymbardziej warty opisania.

Pierwszymi postępami była sama chęć do jakiejkolwiek interakcji ze mną na dworze. Otóż mały biały piesek łapał zabawkę, czasem jakiś trop, czasem zobaczył kota i główka automatycznie stawiała sobie życiową misje w postaci pełnej ignorancji. Po wykastrowaniu małego białego pieska praktycznie zniknął problem ze szczoszkami które trzeba było poprawiać i zdecydowanie ułatwiło mi to łapanie uwagi westika. W tym samym momencie dotarły do nas smutne wyniki rtg, które zadecydowały o porzuceniu frisbee. Ruch Bado poza domem w zdecydowanej większości ograniczył się do niezobowiązujących spacerów. Ale jak to dobrze wykorzystać, kiedy nie masz do swojego psa za grosz zaufania i smycz stanowi nieodpinalny element spacerowy kiedy na terenie znajduje się chociaż mała dziura w płocie (nie mówiąc już o otwartych terenach). Małymi kroczkami uczyliśmy się skupiać uwagę w różnych warunkach, ale pieskowi po odpięciu smyczy wypadał mózg, dostawał dzikiej głupawki i przestawał reagować na wszystko. Tak wiódł sobie spokojny żywot ze smyczą ciągnącą się za łestiplecami, którą zawsze mogłam nadepnąć w sytuacji wypadnięcia mózgu. Nie raz moja cierpliwość wrzała kiedy z każdym krokiem w stronę westa west robił krok w drugą, bo komendy używałam tylko w sytuacjach stuprocentowej pewności sukcesu. Z biegiem czasu narastała w piesku coraz większa chęć do "robienia czegoś", sztuczki były wspaniałą rzeczą, a nagroda w postaci jedzonka stała się czymś za co da się pokroić. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym tego nie wykorzystała i kiedy wychodziliśmy na spacer potrafiłam wykorzystać całą dzienną porcję jedzeniową na nagradzanie pieska za trzymanie sie blisko i przychodzenie. Komenda była piękna, ale nie mogło być idealnie. Piesek nadal dostawał głupawki podczas której biegał w kółko albo wynajdywał sobie cel w najróżniejszej postaci. I "choćby skały srały" nie dało się go wybić. Tak sobie egzystowaliśmy i mieliśmy swój system właściwie już z przyzwyczajenia. Postępy były takie że zmieniała się częstotliwość, ale chwile później znowu wracaliśmy do punktu wyjścia. Sinusoida małego białego psa.

Jakiś czas później jako pojawiła się w naszym domu mała czekoladowa kuleczka. Mała czekoladowa kuleczka ze stuprocentowym odwołaniem od pierwszego dnia życia. W każdej sytuacji. I to było to! W sytuacji "zgubiłem mózg" Bado nie reagował na oferowane przeze mnie żarcie (w każdej innej sytuacji zrobi wszystko za żarcie). Ale przecież nie miałam wcześniej okazji zobaczyć czy da się wziąć na zazdrość. Inne pieski tak nie działały, ale czeko brat? Bado na początku przyglądał się z dystansu kiedy Nuvi dostawał nagrodę za odwołanie. Podchodził coraz bliżej, coraz bliżej, aż pięknie reagował na komendę. W sytuacji awaryjnej natomiast wyszła kolejna zbawienna rzecz.. Przed pańcią uciekniesz, ale przed borderkiem nie masz szans. Kiedy west zaczyna uciekać border leci leci leci i łapie drania za smycz.. Co robi następnie? Przyprowadza do pańci. West dostaje nagródkę i koduje sobie w główce że wybicie się z rytmu uciekania w sumie się całkiem opłaca. I wystarczyło dosłownie kilka takich prób...

W taki właśnie sposób zaczął wychodzić na samodzielne, częste już spacery w duuużo luźniejszej formie, choć nadal obowiązywała między nami zasada ograniczonego zaufania. Kiedy wiedział że z głupawki można sie wybić + był nakręcony (przekręcony właściwie) na żarcie wystarczyła już tylko odpowiednia ilość powtórzeń żeby zacząć odpinać smycz. Na początku raz kiedyś, potem coraz częściej i... Udało się - mamy pieska, dla którego "do mnie" jest święte!

Całość zajęła nam ok dwóch-trzech lat, natomiast nie wiem co by było gdyby Nuvi nie wpadł na genialny pomysł przyprowadzania białego zwierzątka. Wiem jedno - było warto, bo to niesamowite uczucie móc zaufać pieskowi, któremu nie ufało się wcale. Koniecznie dajcie znać jak nauka odwołania przebiegała u Was. Raczej z górki czy pod górkę?

Comments


bottom of page